Puszczykowo. Niewielka miejscowość pod Poznaniem otulona Wielkopolskim Parkiem Narodowym była kiedyś letniskiem. Poznaniacy, ci polscy i ci niemieccy, budowali tam swoje wille i rezydencje, aby w ciepłe, letnie dni móc cieszyć się podmiejskim spokojem. To właśnie tam, na jednej z wąskich uliczek ulokowała się SPA_larnia z HOTEL_arnią. A właściwie to ulokował ją tam młody architekt, który chciał zostać informatykiem.

Licząc na architekturę

Liceum Bartka Koniecznego przebiegało pod znakiem pierwiastków i równań. Miał wszelkie podstawy, aby zostać informatykiem. W liceum wybrał klasę matematyczno-informatyczną i poważnie zastanawiał się nad studiami informatycznymi. Nadeszły jednak wakacje. – Zorientowałem się, że przez całe wakacje nie włączyłem ani razu komputera. Koledzy po nocach siedzieli na Irc-ach, a ja nie – opowiada. To mu dało do myślenia. Może trochę się zagubił, może po prostu zaczął się zastanawiać, aż do pewnej rodzinnej imprezy. Któraś z ciotek czy kuzynek rzuciła niby od niechcenia: – Bartek, może ty byś poszedł na architekturę. I to była myśl. Obliczenia przecież będą, więc cztery licealne lata spędzone nad cyframi, od których można było dostać oczopląsu, nie pójdą na marne. Lektury przyprawiały go o gęsią skórkę. Dziś jednak tłumaczy to tym, że nie lubi jak ktoś mu coś narzuca. Po maturze zaczął odkrywać humanistykę. I sam wybierał książki. – Pamiętam wyjazd do Niemiec. Jechałem na miesiąc do znajomych. Miałem być sam, więc trochę z obowiązku wziąłem ze sobą ksiażkę. Bo książkę zawsze bierze się na wyjazd. Podzielił kartki, tak żeby wystarczyło do końca pobytu. Nie było to łatwe, bo książka wciągnęła go do reszty. To był „Kubuś Fatalista i jego Pan”. I tak zaczęła się długoletnia przyjaźń pomiędzy informatykiem a filozofią.

Architektura na Politechnice to wyzwanie dla odważnych. Bartosz wiedział to od początku i przygotowywał się na najgorsze. Nie należał do tych, którzy architekturę mieli we krwi. Ani jego ojciec, ani dziadek nie wybrali tej drogi, nie miał więc znajomości i szerokich pleców. Zaczynał od prawdziwego początku i jedynie na własnych nogach.Moja kuzynka była na ASP, moja mama też podobno ładnie malowała. Mowię „też”, bo kuzynka ładnie malowała, a ja z kolei niekoniecznie  – wspomina dziś siedząc w budynku własnego projektu, sącząc wodę z lodem i cytryną. Zakłada nogę na nogę i mocno opiera się na krześle, odchylając lekko głowę i odwracając wzrok, ale nie jest wyniosły. Młody blondyn. Mógłby być jeszcze na studiach. – Teraz rysuję i tak, ale to są rysunki tylko dla mnie, bo nie nadają się do końca do zaprezentowania klientowi – dzisiaj wie, że rysunek można zastąpić, podać go w inny sposób. Dzisiaj wie, że liczy się jedynie wyobraźnia.

Czy studia nauczyły go architektury? Nie jest pewien. Pamięta, że w trakcie nauki poznał grupę ludzi, starszych studentów, którzy otworzyli mu oczy na architekturę światową. – Jak pytali mnie o architektów to nigdy o tych z lat siedemdziesiątych. I okazało się, że mam małe pojęcie – wspomina. Aby nie odstawać od reszty grupy, Bartosz zaczął zdobywać książki i czasopisma na własną rękę. Po raz kolejny lektury szkolne poszły w odstawkę. Wśród światowych projektantów odnajdywał siebie. Co by było gdyby nie skończył studiów? Nie wiadomo. – Są przykłady znanych architetków, jak choćby Tadao Ando, który był bokserem zanim został architektem [Przyp. red.: Tadao Ando – japoński architekt- nie ksztalcił się nigdy w tym kierunku. Przed karierą architekta był nie tylko bokserem, ale także kierowcą ciężarówki. Jego firma, założona w 1969 roku,Tadao Ando Architects & Associates wygrała w 1995 roku najbardziej prestiżową nagrodę przyznawaną architektom – Pritzker Architekture Prize.] Wielu było samouków, ale warsztat na pewno się przydaje. Niektórzy mowią, że talent to 5% sukcesu, reszta to ciężka praca. Bartosz nie lubi wyciskać architektury z trzewi. Projekt musi być lekki. Nie może sugerować, że architekt siedział nocami nad pracą i w końcu wyszło mu „coś”. Bartek „coś” lubi pisać przez duże „C” i zakręcone „ś”.

Droga do SPA_larni

Budynek spalarni ma 25 lat.Wcześniej było tu wszystko: fabryka ryżu preparowanego, mebli, zabawek z drewna. Industrialny charakter wnętrza zainspirował Bartosza do stworzenia całego projektu. Bo Bartek tak ma, że wchodzi do pomieszczenia i wie jak ono powinno wyglądać w całości. – To jak z muzykami, którzy widzą cały utwór jeszcze przed jego napisaniem – tłumaczy. W trakcie pracy zmieniają się już tylko szczegóły, ale koncept pierwszego wrażenia zostaje. I tak było ze SPA-larnią. Wiadomo było od początku, że duch fabryki nie zginie. Dlatego w recepcji zachowany został fragment orginalnej ściany budynku. W płycie z tworzywa sztucznego wycięty jest otwór, który tworzy z kawałka ściany obraz. Dziś SPA_larnią zachwycają się wszyscy, którzy tu trafią, ale początki były trudne. Przekonać inwestorów do betonowego SPA nie bylo łatwo. – Jak opowiadałem ludziom, że chcę zrobić SPA z dużą ilością betonu, pukali się po głowie. Kiedy pojechaliśmy na targi kosmetyczne wybierać kosmetyki, mówiąc ludziom, że budujemy SPA, w którym będzie dużo betonu to też się dziwili. Gdzie beton w SPA? Tam powinny być greckie kolumny, dużo żółtych scian i dużo świeczek. Rodzice Bartka też mieli wątpliwości czy to jednak nie przesada. – Wariuje, naogladał się gazet – mówili. Rację mieli, nie ma co ukrywać, bo Bartek przed zaprojektowaniem SPA_larni nigdy nie był w SPA. – Pamiętam, że kupiłem sobie taką jedną ksiażkę „1000 najlepszych Spa na świecie” i to było wszystko.To była odwaga na granicy z głupotą. – przyznaje dzisiaj. Odwaga jednak opłaciła się.

Betonowe oświecenie

Pierwszy pomysł na beton we wnętrzu SPA przyszedł przypadkiem. W całym budynku znajdują się kolumny, które stały na fundamentach nie pasujących do reszty. I wtedy zrodził się pomysł – Oblejmy je betonem. Ekipa remontowa rozpoczęła więc pracę, robotnicy oszalowali kolumny i już mieli wylewać beton. Bartek obudził się tego dnia w dobrym humorze. Przeciągnął się i tuż po przebudzeniu chwycił książkę o wnętrzach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu był architektem, a jednak książka okazała się wyjątkowa. A cała scena wyglądała tak: Bartek przerzuca kartki i nagle natrafia na zdjęcie szafki. Szafka, jak to szafka, nic nadzwyczajnego, ale ta szafka miała ponumerowane szuflady. Bartek zrywa się na równe nogi i biegnie do SPA_larni. – Stop ! – krzyczy. – Stop! Nie lejcie betonu! Tutaj będą numerki! Zablokował całą pracę. Inwestorzy wściekli. Wykonawcy wściekli, ale numerki na kolumnach zrobili. Potem doszły wytłaczane w betonie napisy i logo. Całość dodała wnętrzu elegancji, więc choć pomysł wariacki to jednak okazał się dobry.

Spa_larnia była drugim projektem Bartosza Koniecznego. Pierwszy, HOTEL_larnia, powstał już na drugim roku studiów. Jej budowa zakończyła się jednak dopiero po powstaniu SPA_larni. Na miejscu obecnej HOTEL_arni znajdowały się magazyny, w których nadal pracowali ludzie. Trzeba było wybudować im nowe miejsca pracy. Bartosz i jego rodzice, bo kompleks jest ich rodzinnym biznesem, postanowili przełożyć budowę hotelu i skupić się na SPA.

Tydzień po otwarciu SPA, Bartek wymarzył sobie wakacje. Tydzień nad morzem, to miał być relaks do potęgi n-tej, dla młodego architekta, który właśnie stworzył ogromny budynek. Nie udało się. Zadzwonił telefon. Po drugiej stronie odezwał się głos mężczyzny, który właśnie odwiedził SPA_larnię. Okazało się, że wnętrze wywołujące gesty pukania się w głowę zaczęło zachwycać odwiedzających. Mężczyzna poprosił o zaprojektowanie wnętrza dworku, który do niego należał. Bartosz był wtedy jeszcze na studiach. Może i marzył o karierze, może i chciał zostać cenionym architektem, ale jeszcze nie teraz. Teraz planował, że spokojnie skończy studia, a potem pójdzie na praktyki, na których się czegoś nauczy. Dzisiaj, opowiadając o tym, śmieje się. Nie było na to czasu. Klienci wyprzedzili jego plany. Dworek należący do mężczyzny, który ściągnął Bartka z plaży okazał się mieć tysiąc sześćset metrów powierzchni. Kolejne wielkie wyzwanie. Kolejny raz podjęte. Choć Bartosz nie lubi dekoratorstwa. Jego zdaniem architektura nie powinna być dekoracyjna. Ona jest czysta sama w sobie. Stara się budować wnętrza, w taki sposób, aby podstawowe elementy, które je tworzą, ściany, sufit i podłoga, stanowiły dekorację.

Najgorzej, jak trzeba udekorować stół. Nie lubi i nie potrafi tego robić. Wytknąć błędy, owszem umie i nie ma problemu, żeby wyrazić krytykę, ale samemu jest mu trudno zrobić dekorację od podstaw. Dlatego nie określiłby się jako dekorator. To słowo jest mu obce. On jest architektem całościowym – projektuje budynki od ścian poczynając, na świecznikach i wazonach kończąc. Ale niech nikt nie prosi Bartka o przybranie świeczników kolorowymi tasiemkami. Z resztą tacy klienci raczej się nie zdarzają. SPA_larnia otworzyła pewną drogę. Jeśli ktoś trafi tutaj i zdecyduje się na kontakt z Bartkiem, znaczy, że zaakceptował to wnętrze. Wiadomo wtedy, że architekt i klient będą nadawać na podobnych falach. Jeśli komuś wnętrze nie przypadło do gustu, nie zleca projektów Bartkowi. Proste, a jednak zdarzyła się sytuacja, że zadzwonil klient, który był w SPA_larni, ale takiego stylu nie widział u siebie w domu. Zaprosil jednak Bartosza do domu. Bartosz przyjechał z kolegą z biura projektowego i już w progu szepnął mu do ucha, że to nie jest ich projekt. Odbyły się parogodzinne rozmowy, ale Bartosz nie podjął się projektu pomimo dużych gabarytów. Maksymalistyczne girlandy, żyrandole i zasłony calkowicie do niego nie przemawiały.

Emocje i uczucia

Najważniejsze jest to co poczujesz na początku. Tej zasady trzyma się Bartosz podczas projektowania. Zawsze pyta klienta jak chce się czuć w pomieszczeniu. Każe mu przegladać czasopisma i zaznaczać w nich co mu się podoba, a co nie. Jeśli klientowi coś całkiem się nie podoba też ma to powiedzieć. Albo gdy znalazł element, który wydaje się ciekawy, ale nie widzi go u siebie w domu. W ten sprytny sposób Bartosz poznaje charakter klienta i łatwiej potem zaprojektować wnętrze odpowiednie do osobowości. Emocje są najważniejsze. Powtarza to jak mantrę. Architektura może bawić, smucić i złościć. Jego największym marzeniem jest zaprojekotwać kościoł, bo tam można bawić się symboliką i emocjami. Zapytany o to, jaki styl najbardziej lubi, marszczy czoło. – W dzisiejszych czasach mamy tak nieograniczone możliwości myślenia, że nie musimy zamykać się w żadnym stylu. Można zrobić wszystko tylko trzeba umiejętnie zestawić elementy. Wtedy nie ma kiczu. Można krasnale postawić na tle betonowej ściany i to już jest okej. Według Bartka nie ma też aranżacji brzydkich albo ładnych. Liczy się zestawienie i przede wszystkim kontrast. Najgorsze rzeczy to są średnie rzeczy. Kicz też może być ciekawy. – Właśnie oddałem plan budowy własnego domu do urzędu i tam są szklane drzwi, długi korzytarz, betonowa posadzka, okno na tle lasu. A na końcu korytarza ma stać duża, czerwona świnia. I chodzi o to, żeby ktoś wszedł i się uśmiechnął. – Bo – jeszcze raz powtórzył – Emocje są bardzo ważne.

Data dodania: 30.10.2010